piątek, 18 stycznia 2013

perwersja jedenasta.

Dziesiątki przewijających się przez pomieszczenie ludzi. Dźwięczny stukot obcasów o zróżnicowanej wysokości. Pochwalne szepty bądź donośne oburzenie. Zapachy łączące się w cząsteczkach powietrza w najpiękniejszą finezję dla nozdrzy. To wszystko dla Ciebie nie istnieje. W gmachu perfumerii jesteś tylko Ty i ten malutki flakonik, idealnie mieszczący się do kieszeni. Wszystkie inne aspekty znikają jak za odjęciem ręki. Masz wrażenie, jakby ktoś narysował tę scenerię na kartce papieru i wymazał całe otoczenie. Zostajesz Ty i podłużna buteleczka.
Wpatrujesz się w nią jak zahipnotyzowana. Kusi Cię, cholernie Cię kusi. Kusi Cię zielonkawy kolor, kusi Cię niewielkie opakowanie, ale przede wszystkim kusi Cię wypróbowanie swoich możliwości. Tylko w taki sposób przekonasz się, czy nadajesz się do takiej fuchy.
Po kryjomu wkładasz flakonik do kieszeni jeansów i pewnie kierujesz się do wyjścia. Z każdym kolejnym krokiem Twoja pewność ustępuje. Nie czujesz już pozytywnej adrenaliny, tylko strach. Przez Twoją głowę przelatują tysiące wizji na sekundę. Koguty policyjne, kajdanki na nadgarstkach, tył radiowozu, aż w końcu perfidny uśmiech na twarzy matki i pomieszczenie więzienne. Za prostytuowanie się raczej nikt nie powinien Cię ukarać. Za kradzież owszem, i to z wielką chęcią. 
Migiem wracasz do obleganej wcześniej półeczki, cichaczem wyciągasz buteleczkę i odkładasz ją na miejsce. Machinalnie wybiegasz z perfumerii, kierując się do najbliższych toalet.
Płaczesz. Płaczesz pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Słone krople wody spływają po Twoich policzkach strumieniami, przy okazji rozmazując mocny makijaż. Potrafisz skłonić się do wszystkiego. Do seksu z zupełnie innymi facetami, do bezapelacyjnego obrażania innych w dosadny sposób, do niszczenia długotrwałych związków, do bycia perwersyjną. Ale nie potrafisz okradać, nie potrafisz zmusić się do przestępstwa z prawdziwego zdarzenia. Nie dlatego, że odzywa się w Tobie jakaś tam cząstka moralności. To matka, ta, na której zawiodłaś się najbardziej, nie pozwala Ci na złamanie siódmego  przykazania. Od początku powtarzała, że prędzej czy później stoczysz się na całkowite dno. A Ty nie chcesz dać jej tej cholernej satysfakcji, że od początku miała rację. Nie dla psa kiełbasa.
Przecierasz wilgotne oczy palcami, a następnie sięgasz po telefon. Szybko wklepujesz wiadomość i wysyłasz do szefa.
Załatwię kasę. Tyle że w inny sposób. W taki, jaki powinnam.

- Bój się Boga, Tośka! – Grzesiek z torbą na ramieniu zachłystuje się powietrzem. – Idziesz na mecz czy na plan filmu pornograficznego?
- Aż tak źle? – obracasz się wokół własnej osi. Króciutka spódniczka i bokserka eksponująca biust, a w bonusie koci makijaż to idealna powłoczka do spełnienia Twojego planu.
- Zależy, z której strony na to patrzeć.
- A tak z męskiego punktu widzenia?
- Z męskiego? Cholernie pobudzasz wyobraźnię – strzela oczami, podśmiewając się pod nosem.
- I o to chodzi – uśmiechasz się perwersyjnie, spryskując szyję intensywnym zapachem.
- Ja lecę, musimy być wcześniej ze względu na przedmeczowy trening.
W ostatniej chwili łapiesz go za rękę.
- Mam do ciebie jedną prośbę. Czy to jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, czy to już po, nie podchodź do mnie. Udawaj, że mnie nie znasz.
- Dlaczego? – jego twarz przybiera zaskoczony wyraz.
- Kiedyś ci to wyjaśnię. Proszę, zrób to, jeżeli nie chcesz narobić sobie kłopotów.
Wzrusza jedynie ramionami i wychodzi. Całe szczęście, że nie zachciało mu się wypytywać o szczegóły. Bo tak naprawdę Tobie wcale nie chodzi o problemy, jakie mogą spaść na grześkową głowę. Tobie chodzi o problemy, jakie mogą spaść na Twoją głowę, kiedy ktoś zobaczy Was razem.

Na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem na hali, oprócz zawodników, nie ma zbyt wielu ludzi. Widzisz wysoką brunetkę, która zażyle dyskutuje o czymś z Bartmanem, widzisz blondynkę posyłającą w stronę Nowakowskiego urocze spojrzenia, widzisz Kosoka, który bawi się rozciągliwą gumą. Nie widzisz jednakże Ignaczaka, przynajmniej na parkiecie. W odmiennym stroju paraduje dziś zupełnie obcy Ci kmiotek. Po chwili zauważasz rodowitego rzeszowskiego libero. Siedzi na trybunach, wraz z żoną, która wręcz wbija mu paznokcie w nadgarstek oraz z dziećmi. Czyżby znowu kłopoty rodzinne?
Szum wywołany w wyższych partiach budynku nakazuje Ci się odwrócić. Na Twoje usta wpływa chytry uśmieszek. Trzech facetów w garniturach, z buźkami nieskazitelnymi jak dzieła Michała Anioła. Szychy rzeszowskiej siatkówki, które z pewnością mają co dźwigać w kieszeniach. W spodniach zresztą też.
Automatycznie podnosisz się z miejsca, obciągasz bluzkę nieco niżej, aby przebłyskiwały przez nią koronki stanika i kroczysz w ich stronę, perwersyjnie kręcąc pośladkami.
- Czego sobie panienka życzy? – machinalnie zostajesz zauważona przez jednego z nich.
Pochylasz się nad nim. Ten, niby od niechcenia, spogląda w Twój dekolt świecący mu przed nosem.
- Tylko jednego. Dobrej zabawy z kimś takim, jak wy, panowie.
- W jakim sensie? – do rozmowy dołącza drugi.
- Proponuję korytarzyk prowadzący do szatni, kiedy już wszyscy opuszczą halę. Macie wtyki, więc na pewno to załatwicie. Tylko wy i ja, gotowa spełnić każde żądanie.
- Każde?
- Każde.
- A za ile? Bo śmiem wątpić, że za darmo.
- Powiedzmy, że pięć stówek wystarczy.
- Kuszące – pierwszy z nich wręcz pożera wzrokiem Twoje uda.  - I co wy na to, koledzy?
- A róbcie, co chcecie. Jesteście wolni, więc macie prawo. Ja po meczu wracam do żony – trzeci w końcu dochodzi do głosu.
- Ja to bym się z chęcią pobawił – mruczy drugi.
- Ja również – popiera pierwszy i ponownie spogląda na Ciebie. – Czekaj na nas w owym korytarzu, postaramy się załatwić jakieś bardziej przestronne miejsce.

Spotkanie nie trwa nawet półtorej godziny. Drużyna z Olsztyna przegrywa z kretesem, nie zdobywając żadnego dorobku punktowego. Cała biało-czerwona część publiki wiwatuje, skacze z radości, dziękuje zawodnikom. I Ty również udzielasz się w tych podziękowaniach, nagradzając siatkarzy gromkimi brawami. Schodzisz na niższe partie trybun, pod pretekstem ubłagania autografu. Tak naprawdę chcesz tu przeczekać, aż kibice się ulotnią.
- Dominika, wracaj! – słyszysz gdzieś po prawicy.
Odwracasz się w tamtą stronę. Widzisz biegnącą Ignaczakównę, która po chwili ląduje przy Twoich nogach.
- Tosia! – przytula się do nich, gilgocząc je swoimi włoskami.
Delikatnie głaszczesz ją po głowie. Nie dane Ci jest nacieszyć się obecnością szatynki. Już po chwili zostaje oderwana od Ciebie przez niejaką Iwonę Ignaczak.
- Mówiłam ci, że masz się nie zbliżać do obcych!
- Ale mamo, ja znam tą panią. I tatuś też ją zna.
To ostatnie zdanie wypowiedziane przez dziewczynkę wystarczyło, aby żona Krzysztofa zagotowała się jak woda w czajniku.
- A więc to ty jesteś Tośka? – syczy, mierząc Cię lodowatym spojrzeniem. – Trzymaj się z daleka od Dominiki, jak i od mojego męża!
W stanie kompletnego zdezorientowania trwasz przez kilka minut. Dopiero rozglądając się po hali i nie zauważając facetów w garniturach, biegiem kierujesz się do wyznaczonego wcześniej korytarza. Widząc w ciemności jedną postać, automatycznie myślami wracasz na stare śmieci.
- No, to który pierwszy ściąga spodnie? – wołasz.
Osobnik pomalutku się odwraca. Na Twoją twarz automatycznie wpływają dwa rumieńce. Bo to wcale nie jest jeden z tych amantów.
- Cześć, Krzysiu.

~*~

Kolejny z serii bardzo, ale to bardzo nielubianych. Cholera, coraz bardziej negatywnie jestem nastawiona do tych rozdziałów.
Nie, misiaczki, Tosia nie jest zakochana w Zbyszku. Swoją drogą, ciekawa teoria.

czytelniczko, chyba postawię ci pomnik! Podgryzacz waginalny, no dawno się tak nie uśmiałam!
Tyśś, ja zawsze wysyłam ci powiadomienia. :c Może przez to, że nie masz mnie w znajomych nie dochodzą?

Czy ktoś mi jest w stanie odpowiedzieć, co dzieje się z Sovią? Niepokoi mnie ta falująca forma.

Jeżeli ktoś byłby zainteresowany, to namiastka o historii z Kadziem jest tutaj. Zacznę tam przelewać swoją wenę po zakończeniu opowiadania z Michałem Łasko.