piątek, 30 listopada 2012

perwersja czwarta.

Wsłuchujesz się w skowyt tłuszczu, w dźwięk otwierania kasy, w piski dzieci, które wyciągają z czerwonego domku zabawkę. Wciągasz przez nos zapach tutejszego jedzenia, charakterystyczny dla tejże restauracji fast-foodowej. Robisz to wszystko, miętoląc ostatnią frytkę. Oznaczasz ją śliną, obgryzasz dookoła, zatapiasz wzrok w wodnistej żółtości smażonego ziemniaka.

Gdyby niewidzialny krytyk siedział obok Ciebie, nigdy w życiu nie przyszpiliłby Ci miana panny lekkich obyczajów. Wyglądasz tak słodko i niewinnie w niesfornym warkoczyku i Tweetem rozpościerającym swe skrzydełka na Twej bluzce.
Szklane drzwi gwałtownie się otwierają. Obserwujesz wpadającą do środka z rumorem Dominikę, żywo drepczącą w Twoją stronę. Przebiera nóżkami, w lewej dłoni dziergając nową lalkę.
- Tosia! – piszczy, rzucając Ci się na szyję. Mimo iż nie spodziewałaś się takiej reakcji szatynki, obejmujesz jej wątłe ciałko i zatapiasz rękę w delikatnych włoskach. Mała pachnie domem, rodzinnym domem.
- Cholera jasna! – słyszysz głos Krzyśka. Z szerokim uśmiechem na twarzy przyglądasz się jego walce z drzwiami, które przytrzasnęły mu zamek od kurtki.
Wygrywa. Głaskając zapięcie jak maleńkie dziecko kieruje się w Twoją stronę. Nie jest jednak roześmiany, w jego oczach nie skaczą radosne ogniki, usta nie otwierają się i nie rzucają zabawnej anegdotki. Siada naprzeciwko Ciebie i Dominiki. Zapach jego przyjemnych perfum wypełnia najbliższe metry kwadratowe.
- Miło cię znów widzieć – mówi, błądząc wzrokiem po ubarwionej farbą ścianie. Podejrzewasz, że coś wgryza się mu w sumienie, coś spędza mu sen z powiek, rozprasza.  
- I wzajemnie – silisz się na uśmiech. – To co, kupujemy te lody?
- No pewnie! – ćwierka szatynka. – Chcę lodzika z tymi kolorowymi cukierkami!
- A ty? – kierujesz pytanie do Ignaczaka.
- Nie mam ochoty, dziękuję – odpowiada sucho, skubiąc skórki przy paznokciach.
Kręcąc z dezaprobatą głową, kierujesz się do kasy i składasz zamówienie. Już po chwili rozkoszujesz się widokiem ubabranej Dominiki, której po palcach spływa polewa.
- Chodź, skarbie, trzeba cię wytrzeć  - Igła przybliża dłoń z chusteczką do twarzy córki i delikatnie pucuje jej umazaną buźkę.
Rękaw jego kurtki znacząco się osuwa. Na nadgarstku zauważasz czerwoną szramę. Przełykasz ślinę, gryząc słomkę od coli. Jest o wiele bardziej smaczna i zachęcająca od nieproszonego gościa na ręce Ignaczaka.

- Wszystko w porządku? – wykorzystujesz nieobecność Dominiki, która szaleje na zjeżdżalni.
- Oczywiście – bąka, wyłamując palce.
- Nie kłam.  – spotykasz się z jego zadziwionym spojrzeniem. – Widziałam twój nadgarstek. Postanowiłeś zabawić się w emo?
Wzdycha głęboko, przeczesując palcami niesforną fryzurę. Otwiera i zamyka na przemian usta. Waha się. Waha się czy dziewczyna, którą poznał przez przypadek,  przez znajdującą się w niewłaściwym miejscu lalkę córki, może zostać powierniczką jego najskrytszych problemów. W końcu decyduje się. Decyduje się na rozplątanie języka, na ukazanie umoczonej w szarości części życia prywatnego przed Tobą.  Słuchasz go z coraz większym niepokojem. Opowiada Ci, jak to monotonia zaczęła grać główną rolę w jego związku, jak to dla urozmaicenia kupował ulubione kwiaty Iwonie, najlepsze czekoladki, najbardziej zmysłowe perfumy. Opowiada, jak patrząca przez pryzmat babskich gazetek kobieta oskarża go o zdradę. Według niej facet zaczyna wydawać pieniądze na żonę, kiedy brud za jego uszami rośnie, kiedy zrobił coś, co nie daje jego sumieniu spokoju, a próbuje to zatuszować rzeczami materialnymi. Opowiada, jak wczoraj, podczas natłoku wulgarnych słów i niemiłych wypominków, dziabnęła go nożem. Przez przypadek.
- Kain Abla też dźgnął przez przypadek – ironizujesz, wpatrując się w roztrzęsione dłonie. W swoje dłonie.
- Tośka, Iwona nie zrobiła tego specjalnie – tłumaczy żonę Krzysiek. – Powiedziałem kilka słów za dużo, a że trzymała nóż kuchenny w ręce to tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności.
 - Powiesz mi to samo, kiedy będziesz leżał na intensywnej terapii?
- Błagam, nie przesadzaj – odpowiada sucho, obserwując płynące po niebie chmury.
Przygryzasz wargę. Doskonale wiesz, że nie przesadzasz. W końcu w jaki sposób może wyolbrzymiać osoba, która przeżyła to na własnej skórze? Może i jesteś dużo młodsza od Ignaczaka, ale ewidentnie o wiele bardziej pokiereszowana przez świat. On ma rodzinę i pracę, która jest dla niego pasją. A Ty? Ty nie masz niczego. Nie masz niczego oprócz tej cholernej świadomości, że mogłabyś być teraz w zupełnie innym miejscu, w zupełnie innej sytuacji i z zupełnie inną osobą. I jedyne, co łączyłoby Igłę i Jego, to profesja.
- I co ja mam teraz zrobić? – lamentuje ponownie. – Chciałem dobrze, chciałem wprowadzić pewne urozmaicenie, elementy młodości do naszego małżeństwa. I co? Z świetnego pomysłu zrodziło się śmierdzące gówno.
- Będziesz musiał zdać się na swoje nieziemskie poczucie humoru.  – uśmiechasz się, chociaż w ogóle Ci nie do śmiechu. – W końcu za coś musiała Cię pokochać.
- Śmiesz wątpić w moją urodę?! – obrusza się. Ponownie na Twoją twarz wpływa uśmiech, tym razem szczery. Bo właśnie takiego Ignaczaka lubisz najbardziej. Zarażającego humorem i obracającego wszystko w żart.

Siedzisz na parapecie, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. Żubrówka ścieka po Twojej szyi. Płaczesz, zapijając wspomnienia. Czujesz się, jakby ktoś nagrał Twoją przeszłość na kasecie i w tym momencie ją odtworzył. Słuchając opowieści Krzyśka miałaś wrażenie, że słuchasz o samej sobie. Uroiłaś sobie, że tak naprawdę czytał Twoje poprzednie miesiące z kartki, a wymienił jedynie obsadę. Dlaczego przeżyte momenty muszą do Ciebie wracać jak bumerang? Nie po to zmieniałaś styl życia, nie po to odcięłaś się od wszystkiego, co wcześniej było Twoim azylem, aby znów do tego wracać.
Pochłonięty alkohol zmusza Cię do tego. Zmusza Cię do odreagowania, do chwili zapomnienia. Nie zważasz na wcześniej postawiony samej sobie znak Stop. Trzęsącymi się rękoma grzebiesz w szufladzie. Trafiasz na skrawek papieru, który w tym momencie jest Twoją drogą do nieba. Z niemałą trudnością wybijasz numer i przykładasz telefon do ucha. Kołyszesz się na boki bez obawy, że za chwilę Twoja twarz może mieć bliskie spotkanie z wytartą podłogą.
- Tak? – głos siatkarza przenika przez Twoje bębenki.
- Z tej strony Tośka – bełkoczesz. – Masz chwilkę?
- Mam – odpowiada lapidarnie.
- To rusz zgrabne dupsko i przychodź na Kostrzewskiego, mieszkanie 13, pierwsza klatka.
- Coś się stało?
- Nic szczególnego. Po prostu sama się nie przerżnę.

Nie minęło nawet piętnaście minut, a już słyszysz roznoszący się po mieszkaniu dzwonek do drzwi. Bafina ucieka z salonu. Gramoli się do kuwety. Dziwisz się. Zawsze tak robiła, kiedy to On miał przyjść, kiedy z Nim dzieliłaś dnie oraz noce.
Otwierasz drzwi, automatycznie rzucając się mu na szyję. Miażdży Twoje usta, by po chwili odkleić się od nich z obrzydzeniem.
- Piłaś – warczy, roztapiając Twój i tak skatowany organizm stanowczym spojrzeniem.
- A to coś zmienia? – zaciągasz. – Genitalia nie reagują na alkohol.
- One może i nie, ale za twoja głowa tak – fuka, trzymając się pod boki.
- Słuchaj no, Bartman. – wiercisz palcem w jego klatce piersiowej. – Nie zapraszałam cię po to, żebyś wygadywał farmazony. Albo będziemy się pieprzyć, albo ja wypieprzę cię z mieszkania.
Reaguje natychmiastowym usztywnieniem ciała. Krąży oczami o kolorze intensywnej zieleni po Twoim ciele. Już po chwili jego niepewna mina zamienia się w złowieszczy uśmieszek. Dla niego nie istnieje słowo bariera.
- A co mi tam – mruczy i przyciąga Cię do siebie.
Lądujecie na aksamitnej pościeli, która utraciła już zapach wcześniej ugoszczonych na niej mężczyzn. Muskając skórę Twojej szyi, pozbywa się spodni i bielizny. Rozbiera również i siebie. Kiedy zimne powietrze owiewa wasze nagie ciała, dla całkowitego rozpalenia wchodzi w Ciebie głęboko. Automatycznie wbijasz paznokcie w plecy zielonookiego. Wsłuchujesz się w jego szybkie oddechy, wsłuchujesz się w jego uderzające w Twoje ciało. Porusza się coraz szybciej. Twoje wrażliwe wnętrze wyczuwa z dokładnością każdą penetrację. Piszczysz. Piszczysz z przyjemności. Piszczysz jeszcze głośniej, kiedy jego palce wędrują w oblegane miejsce. W chwili największej rozkoszy nie myślisz o konsekwencjach, nie myślisz o sumieniu, na które wpływa kolejny grzech. Chcesz tylko jednego – perwersyjnego życia, pełnego seksu i namiętności. Życia, którego żadne wspomnienia i była miłostka nie zniszczy.

~*~
Z cyklu: Pierdolić, nic nie poprawiać, zostawić tak, jak jest.
Zdecydowanie najgorszy rozdział, jaki powstał do tego opowiadania.

Tak mi teraz głupio, zrobiłam z przesympatycznej pani Iwonki, że tak powiem wprost, wiedźmę, a z Krzyśka pantoflarza. Całkowita mieszanina charakterów.

Plany na historie łaskowe, kadziewiczowe, zupełnie inne zbysiowe, może kubiakowe i reprezentacyjne są. Tak dużo pomysłów, a tak mało czasu na zrealizowanie.