niedziela, 25 listopada 2012

perwersja trzecia.


Lamentująca mucha, która odbija się od sufitu. Frędzle firanki poruszone przez wiatr i ocierające się o narzutę łóżka. Szelest ściąganych spodni. Dźwięk uderzającej o ciało gumki od bokserek. Charakterystyczne mlaśnięcia i głośne sapanie mężczyzny. Inaczej? Kwintesencja seksu z klientem.
Nie patrzysz mu w oczy, nie obserwujesz jego zaciskających się palców i paznokci dziergających prześcieradło, nie skrzywiasz się na widok obrośniętych tłuszczem ud. Całą uwagę skupiasz na robocie. Przejeżdżasz językiem po konturze genitaliów faceta i po raz kolejny oznaczasz je swoją śliną. Twoja lewa dłoń bawi się jego przyrodzeniem, doprowadzając do szaleństwa. Mężczyzna w podeszłym wieku jest tu tylko fizycznie. Twoja wyobraźnia wymienia go na Bartmana czy jakiegokolwiek innego siatkarza, który zamiast zbieraniny tłuszczu i fałdów ma umięśniony, męski brzuch, którego nogi nie przypominają baleronów kupionych u najbliższego rzeźnika.
Mężczyzna chwyta Cię za głowę i porusza nią w rytmie ruchu Twoich ust. Jego świszczący jęk roznosi się po Twoim mieszkaniu, płosząc rudego kota o imieniu Bafina.
- No dalej, mała, stać cię na więcej – mruczy, tworząc z Twoich włosów labirynt pojedynczych kosmyków.
Wywracasz oczami, starając się sprostać jego oczekiwaniom. Udaje Ci się. Już po kilku minutach Twoja pościel ma nieproszonego gościa. Białą plamę, w której panoszy się materiał genetyczny faceta.
Po zaspokojeniu rzuca kilka banknotów na drewniany stolik i zabiera z niego złotą obrączkę. Wychodzi, zostawiając Cię samą. Samą, z poślinioną koszulką, brudną kołdrą i kolejnym grzechem obarczającym sumienie. 


Melodyjka dzwonka do drzwi dociera do Twoich uszu. Niechętnie kierujesz się do wejścia, szurając różowymi bamboszami. Patrzysz przez judasza. Widząc tak bardzo znienawidzoną osobę, układasz wulgarny wierszyk w głowie. Otwierasz drzwi i z wściekłością wbijasz brązowe tęczówki w stojącą na progu kobietę. Kobietę, po której odziedziczyłaś charakter i potencjał, rysy twarzy i kolor oczu. Kobietę, którą masz ochotę z całego serca zapierdolić.
Nie pyta, czy jesteś zajęta, bez żadnych skrupułów na chama wpycha się do mieszkania. Nie ściąga butów. Od razu wpada do głównego pokoju.
- Miałaś z tym skończyć – warczy, widząc plik banknotów, tak pięknie komponujących się z czerwonymi prezerwatywami.
- Skończyłam – odpowiadasz sucho, błądząc wzrokiem po panelach.
Podchodzi bliżej i obserwuje Cię z dokładnością. Nie wierzy Ci. Aby sprawdzić Twoją szczerość, obwąchuje niczym pies koszulkę, ozdobioną kilkoma kropkami. Nie są to jednak kropki wyszyte na niej przez projektanta.
- Ach tak? – podnosi wzrok na Twoją twarz. W jej oczach rozpętuje się burza. – Może mi jeszcze powiesz, że to, co tak potwornie śmierdzi na twoim ubraniu, to mleko?
- Nie. To matczyna obojętność.
Nie żałujesz tych słów, które spowodowały czerwony placek na Twoim lewym policzku. Ani Ci się śni przeprosić, kiedy oburzona matka odtwarza swoją opiekę nad Tobą i nakazuje odwołać niemiłą wypowiedź. Ignorujesz jej bluzgi, ignorujesz wazon rozbijający na podłodze, ignorujesz piszczącą Bafinę, której ogon ląduje pod szpilką Twojej rodzicielki. Bez gotującego się sumienia, bez żadnych wyrzutów wyrzucasz ją za drzwi, unosząc oba środkowe palce w geście pożegnalnym. Nie masz zamiaru słuchać matki, której serce już dawno obrosło bluszczem. Rady kobiety, dla której ważniejszy od Ciebie był alkohol, dla której Twoja osoba została wymazana z jej budżetu po skończeniu osiemnastu lat, która wyprawiła Cię z kwitkiem z rodzinnego domu, są śmieszne. Wolałabyś obrobić kilkunastu facetów, których genitalia flaczeją jak balony, wylizać muszle kibli w dworcowych restauracjach, niż poprosić rodzicielkę o pomoc bądź wrócić do niej z podkulonym ogonem. Jesteś jej latoroślą, latoroślą, której ciernie skierowały się przeciwko matce. 


Z butelką podkładu na lewym policzku, kroczysz jedną z rzeszowskich ulic. Twój tyłek kołysze się na lewo i prawo, a masa banknotów tak przyjemnie szasta w kieszeni. Uśmiechasz się, widząc neonowy napis udekorowany roznegliżowaną panienką. Bez rozglądania się wkoło, bez skrupułów znikasz za drzwiami erotycznego sklepu. Postanowiłaś urozmaicić zadowolanie klientów kilkoma gadżetami. I Ty będziesz miała mniej roboty, i oni więcej atrakcji i wspomnień.
Muzyka, która charakteryzuje się przeciągłymi jękami, uderza w Twoje bębenki uszne. Do nozdrzy wpływa gryzący zapach. Sklep w formie przedmiotowej jest wypełniony, jednakże w formie ludzkiej świeci pustkami. Oprócz sprzedawcy, który na dzień dobry wylizałby Cię wzrokiem, widzisz zakapturzonego faceta, który żywo przegląda gazetki. Nie podeszłabyś do Niego, jakby nie wyróżniał się wzrostem. Gdyby stanął na palcach, z pewnością Jego czoło miałoby bliższe spotkanie z diodową lampą.
Suma sumarum, lądujesz obok odzianego kapturem. Niby lustrujesz wzrokiem nagłówki pisemek, jednak tak naprawdę kątem oka obserwujesz Go. Podejrzewasz, że to jeden z siatkarzy tutejszego klubu. I tym razem się nie mylisz. Kiedy wymija Cię, materiał okalający głowę nieco się zsuwa. Twoim oczom ukazują się kosmyki blond włosów i charakterystyczny nos.
- Nowakowski! – momentalnie Cię oświeca.
Gazetka, którą zawodnik dziergał w dłoni, automatycznie z łoskotem odbija się od wyglancowanej podłogi.
- Ciszej! – przytyka palec do ust, rozglądając się niepewnie. Na jego policzki wpływają dwa ogromne rumieńce o takim odcieniu czerwoności, jakim nie pogardziłby nawet pomidor. – Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem.
- Przepraszam.  – unosisz obie ręce do góry. – A co takiego złego jest w tym, że facet przychodzi do takiego sklepu?
- Gdyby koledzy się dowiedzieli, po co tu przyszedłem, wyśmialiby mnie – głaska się po rozgrzanej twarzy, unikając Twojego wzroku.
- Myślisz, że oni nigdy nie przeglądali tego typu filmów czy gazetek? Nie oszukuj się. Jako młodziaki oglądali je do końca, licząc, że na końcu wezmą ślub.
- Nie zagościłem tu w takim celu, o jakim myślisz. – znowu lustruje okolicę. – Jestem tu dla dziewczyny.
Dusisz w sobie śmiech, słysząc taką odpowiedź.
- Robicie sobie porno maratony? – chichoczesz.
- To nie tak. – myślałaś, że policzki blondyna nie mogą się jeszcze bardziej zaczerwienić. A jednak. – Błagam, tylko się nie śmiej.
Przykładasz prawą dłoń do serca w geście obietnicy.
- Po prostu… chciałbym spędzić wspaniałą noc z moją Olką, a nie wiem, jak to się dokładnie robi.
- Czy ty mi próbujesz powiedzieć, że jeszcze nigdy nie uprawiałeś seksu? – nie wierzysz.
- Uprawiałem…to. – przez jego usta nie może przejść to oczywiste słowo. – Tyle że byłem wtedy pijany i kompletnie nic nie pamiętam.
- Ładnie się rozprawiczyłeś – uśmiechasz się dziarsko.
Piotrek automatycznie wbija wzrok w podłogę.
- Myślisz, że w Sex Shopie znajdziesz doskonały wzór na wspaniałą noc? – kontynuujesz. 
- Ale ja nie mam innego wyboru! – załamuje ręce. – Gdzie dowiem się podstawowych informacji, jak nie tutaj?
Chwilę główkujesz. W Twojej mózgownicy zrodził się pewien pomysł, dosyć odważny. Cóż, ale czego się nie robi dla powiększania społeczeństwa.
- Ode mnie. – odpowiadasz pewnie.
Prosisz sprzedawcę o długopis i zapisujesz na dłoni Piotrka adres Twojego mieszkania.
- Przyjdź w wolnej chwili, podszkolę Cię, oczywiście w teorii, nie praktyce – rozciągasz usta w słodkim uśmiechu.
- Naprawdę? – oczy Nowakowskiego promienieją. – Nie wiem, jak ci dziękować!
Kiedyś się odwdzięczysz, dopowiadasz sobie w myślach. Kupujesz kilka par erotycznych gadżetów i wychodzisz ze sklepu, żegnając się z Piotrem wesołym spojrzeniem. Wracając do domu, rozmyślasz. Zastanawiasz się, czy dasz radę sprostać temu zadaniu, czy dasz radę poduczyć siatkarza romantyzmu w sypialni,  czy zostało w Tobie coś z czułości. Czułości, którą darzyłaś kiedyś pewnego szatyna. Faceta, który zdobył Twoje serce. I który wyjeżdżając zabrał je ze sobą.

~*~
antek, słoneczko ty moje, tym razem dla ciebie. *-*

Cichy Pit macha do Was.

Ktoś powinien mi tak porządnie dać z pejcza przez dupsko. Za dwa dni poślizgu i za te pierdoły, którymi Was zasypuję.